Obszernie piszę o Nim i jemu podobnych w przygotowywanej nowej książce. Tutaj zamieszczam epilog.
Niewątpliwie największym bohaterem ziemi radomszczańsko-częstochowskiej zarówno w okresie wojny, jak i po jej zakończeniu był Stanisław Sojczyński. Powstało wiele książek i opracowań dotyczących tej wspaniałej postaci. Historycy i biografowie zajmują się nim do dziś, opisując jego odważną działalność w czasie tzw. pierwszej (wojennej) i drugiej (powojennej) konspiracji. Kończą na ogół temat z chwilą, gdy wykonano na nim wyroku śmierci 19.02.1947 r. w Łodzi.
A co było dalej? A co z jego najbliższymi: żoną, dziećmi, sekretarką „Ewunią”?
Stanisław Michał Sojczyński, ps: „Wojnar„Zbigniew”, „Warszyc”, „Wazbiw”, „Świrski”. Pochodził z małej wsi Rzejowice koło Radomska. Rodzice, Michał (1882-1970) i Antonina (1889-1927) ze Śliwakowskich mieli tam 10-cio hektarowe gospodarstwo lichej ziemi, z którego z trudem utrzymywali liczną rodzinę. Stanisław urodził się jako najstarszy z sześciorga rodzeństwa.
Przyszedł na świat 30. Marca 1910 roku, a po nim urodzili się kolejno: Stefan (1915-1998), Maria, Natalia (1923-1939), Józef (1924-1945) oraz z drugiego małżeństwa ojca, Krystyna (1931-2001, po mężu Stawowska). Matka zmarła, gdy Stanisław miał 17 lat. Mieszkali w środku wsi niedaleko ładnego, drewnianego kościoła z XVIII w. pod wezwaniem Wszystkich Świętych.
W Rzejowicach żyje już niewiele osób, które „Warszyca” pamiętają. – Pochodził z bardzo porządnej rodziny – wspomina Maria Borowska z Rzejowic. – Jego ojciec to był zacny człowiek. Matki bliżej nie znałam, bo zmarła, jak Stanisław miał 10 czy 12 lat. Ojciec ożenił się ponownie i wychowywała go macocha
Brat Stanisława, Sojczyński Józef „Uchwyt”, urodzony w 1924 r. był również żołnierzem AK w zgrupowaniu swojego starszego brata. Za dzielność odznaczony został Krzyżem Walecznych. Zginął w tragicznych okolicznościach, przy czyszczeniu broni 7.01. 1945 r. Brat cioteczny Stanisława Sojczyńskiego, Stefan Lebelt, (1907-1991), z którym w dzieciństwie wspólnie się wychowywali, walczył w Armii Polskiej na Zachodzie dochodząc do stopnia pułkownika.
Po ukończeniu 4-letniej Szkoły Powszechnej w Rzejowicach Stanisław w 1924 roku, wyjechał do Częstochowy, gdzie rozpoczął naukę w Państwowym Seminarium Nauczycielskim Męskim im. Tadeusza Kościuszki (1927-1932), które ukończył uzyskując dyplom nauczyciela. W 1932 r. ożenił się z osiemnastoletnią Leokadią z domu Kubik, również pochodzącą z Rzejowic.
W latach 1932-1933 uczęszczał na kurs Podchorążych Rezerwy 27 Pułku Piechoty w Częstochowie, w koszarach „Zawady”, przy ulicy gen. Dąbrowskiego. Jego wykładowcą był m.in. płk dypl. Stanisław Maczek, wówczas dowódca piechoty dywizyjnej 7. Dywizji Piechoty w Częstochowie, późniejszy generał – dowódca 1. Dywizji Pancernej na Zachodzie).Potem rozpoczął pracę nauczyciela języka polskiego w szkole podstawowej w Borze Zajacińskim – niewielkiej wsi oddalonej 30 km na zachód od Częstochowy. Uczył tam do wybuchu wojny.
W 1935 r. przyszedł na świat syn Stanisław Jerzy w Rzejowicach w domu rodziców Leokadii Kubik, dokąd mąż odwiózł brzemienną żonę udając się na kurs podchorążych. W 1937 r. urodził się kolejny syn, Zbigniew w Łagiszy koło Będzina. Kolejne dziecko, Halinka, urodzona w 1939 r. zmarła w 1943 r. Córka Jadwiga urodziła się w lipcu 1945 r. w Płoszowie koło Radomska. W okresie okupacji Sojczyński „Zbigniew” zmuszony był ukrywać swoją rodzinę poszukiwaną przez Gestapo. Początkowo mieszkali u brata Leokadii W. Kubika w Kamieńsku, gdzie omal nie doszło do dekonspiracji. Później ukrywali się w Chełmie u rodziny gorzelanego, a potem w Poraju pod nazwiskiem Stachurscy.
Po wojnie, po aresztowaniu „Warszyca”, żona z dziećmi wrócili do Rzejowic. Leokadia raz tylko uzyskała zezwolenie na widzenie w więzieniu. Pojechała do Łodzi ze swoją matką. Włodzimierz Jaskólski „Wronicz” w czasie okupacji niemieckiej szef AK Obwodu Wieluń, a po 1945 r. szef wywiadu komendy „Turbina” KWP, używający wówczas pseudonimu „Mrok”, przebywający w tym czasie w więzieniu w Łodzi, był świadkiem rozmowy Leokadii z „Warszycem” i przekazał relację.
„Usłyszałem słowa: Staszku pozwolono mi na widzenie z tobą – i głośny płacz kobiety. „Warszyc” prosił żonę, by nie płakała, bo oni nie powinni widzieć twoich łez … ktoś z góry powiedział, że cała rozmowa będzie trwała cztery minuty, więc nie traćcie czasu. Pani Leokadia cicho i dość chaotycznie mówiła jakie starania podejmie w celu złagodzenia wyroku, ale „Warszyc” jej przerwał mówiąc: wyrok jest już dawno gotowy, oni są żądni mojej krwi i nie zrezygnują z niej, nie miej złudzeń. Należy natomiast myśleć o tym, aby ty i dzieci mogliście jakoś żyć. Będzie ci bardzo trudno, ale jestem przekonany, że w pierwszym okresie pomocą będzie mój ojciec i reszta mojej rodziny … po paru sekundach zupełnej ciszy rozległ się głośny rechot tych, co stali obok pani Sojczyńskiej. Śmiał się kapitan Cebo i załoga aresztu. Po chwili pani Sojczyńska zapytała męża, czy życzy sobie aby na dzień odczytania wyroku (padło chyba słowo: wtorek), przywieźć do sądu dzieci, aby mogły cię zobaczyć. Odpowiedź „Warszyca” brzmiała: zabraniam, niech raczej pamiętają ojca jakiego widziały w lesie. Wychowaj ich na dobrych synów Ojczyzny – tej, za którą zginął ojciec. Wtedy rozległ się głos: koniec widzenia, zabierzcie go do celi. Niech cię Bóg ma w swojej opiece – krzyknęła jeszcze pani Sojczyńska. „Warszyc” zdążył powiedzieć: zostańcie … ale zamieszanie zagłuszyło jego głos. Siedząc w swojej celi nr 7 naprzeciw klatki schodowej byłem pod drzwiami celi i słyszałem każde słowo, jakie wypowiedział komendant „Warszyc” i jego żona. Rozmowa ta miała miejsce w godzinach przedpołudniowych w niedzielę poprzedzającą ogłoszenie wyroku w tzw. Starym areszcie śledczym. Mimo niedzieli w areszcie zwiększona była służba ochronna i obecny był naczelnik aresztu, starszy sierżant Szyszko. „Warszyca” doprowadzono z celi nr 1 w asyście kapitana Cebo i dużej grupy osób”.
W WUBP w Łodzi prowadził śledztwo z zastosowaniem najbardziej okrutnych metod. Na Sojczyńskim wywierano ogromną presję fizyczną i psychiczną. Namawiano go, by potępił swoje działania obiecując ewentualne zwolnienie. Mimo to on nie załamał się, nie zdradził nikogo, biorąc całą winę na siebie, nie żałował tego, co robił. Śledztwo nadzorował osobiście sam pułkownik Mieczysław Moczar. Rozmawiał z „Warszycem” i ostrzegał go. Podobno Sojczyński odpowiedział mu tak: Zdrajcą nigdy nie byłem i żadnego dokumentu zdrady nie podpiszę. Jestem przygotowany na wszystko, nawet na śmierć. Jeżeli padam na kolana, to tylko przed Bogiem.
Po ciężkim śledztwie (przesłuchującym był m.in. osławiony Jerzy Kędziora), 9 grudnia 1946 r. rozpoczęto proces, który z powodów propagandowych odbył się w dużej sali Sądu Okręgowego. „Warszyc” nie przyznawał się do winy, lecz jedynie do popełnionych czynów. Jak mówił: „Uważam raczej, że mam zasługi wobec Narodu, dla dobra którego walczyłem. W świetle obowiązujących przepisów prawnych nie uważam swoich czynów za przestępstwo. Wszystkie czyny, jeśli nie wyszły poza ramy moich rozkazów, są zgodne z moimi zasadami i sumieniem”. „Warszyc” próbował przedstawiać wyczerpujące uzasadnienie swoich czynów i ukazywać sytuację w kraju. Gdy przewodniczący sądu, ppłk Bronisław Ochnio, zorientował się, że przynosi to dla władzy propagandowe skutki odwrotne od planowanych, zaczął odbierać Sojczyńskiemu głos i nie pozwalał na dłuższe wypowiedzi. Nie pozwolono też „Warszycowi” na wygłoszenie ostatniego słowa.
Według zachowanego protokołu wyrok śmierci wykonano 19.02.1947 o godz.8-ej rano. Obecny przy egzekucji prok.Henryk Szwed, tak po latach wspominał to wydarzenie: „Zostali dowiezieni dwoma saochodami ciężarowymi. „Warszyc” był w kurtce mundurowej. Zostali ustawieni w szeregu. Strzelano do nich z karabinów, z odległości ok.10m. Nie wiem, czy byli to wartownicy WUBP,czy żołnierze KBW. Było ich chyba dwunastu.” A Zdzisław Zawadzki „Szary”, który pracował wtedy w łódzkiej bezpiece z rozkazu WiN opowiadał: „Miałem w tym dniu służbę na wartowni. Przy egzekucji obecni byli: komendant aresztu WUBP Mieczysław Szyszko i d-ca plutonu egzekucyjnego por.Edmund Bocheński. Rozstrzeliwał m.in. wartownik z WUBP Franciszek Cynkiewicz. Na Brus pojechali też z nim Zajdler, Baran i Sójka. Rozmawialiśmy z nimi o tym, przy wódce, jak to z kolegami. Na drugi dzień dostali pieniądze za egzekucję.”
Po rozstrzelaniu Sojczyńskiego Leokadia, szykanowana w miejscu zamieszkania, razem z dziećmi wyjechała na Śląsk, do Zabrza. Pod swoim nazwiskiem Sojczyńska pracowała w przedszkolu. Potem została kierownikiem działu meldunkowego kopalni „Mikulczyce”, gdzie pracowała aż do swojej choroby i przedwczesnej śmierci w 1957 r. Zmarła w wieku 43 lat na raka wątroby. Zgodnie ze swoim życzeniem pochowana została w Rzejowicach.
Syn Stanisław, nazywany w rodzinie Jurkiem, ożenił się młodo w 1955 r. w wieku 20 lat i dwóch miesięcy. Całe życie, ponad 32 lata aż do emerytury, przepracował w kopalni. Wychowali z żoną 6 synów, górników. Jeden z nich jest uderzająco podobny do dziadka. Po śmierci żony i syna został kościelnym.
Dzieci, Zbigniew i Jadwiga (ślub w 1973 r.), poprzez pochodzenie swoich współmałżonków Ślązaków, wyjechali na stałe do Niemiec.Córka Jadwiga Jolanta Dziewior wspomina: Jak potoczyły się Pani losy po śmierci matki? – Pomagała jej babcia, której mąż został zamordowany w Oświęcimiu. Myślę, że gdyby nie babcia, wszystko byłoby znacznie trudniejsze, szczególnie dla mamy. W babci mama miała wsparcie i pomoc. Te nerwy, ciągły stres, strach o życie dzieci, męża i swoje, obawy o nasz dalszy los sprawiły, że ciężko zachorowała. Zmarła, kiedy miałam zaledwie dwanaście lat. Mimo choroby i walki z nią nie poddawała się. Była dla nas ostoją. A z drugiej strony ten ciągły strach wpłynął na jej zdrowie. Mieliśmy wiele problemów. Jednym z nich był brak zgody na przyznanie renty po niej. Ona nam się należała, a mimo to robiono wiele kłopotów. Wszystko było załatwiane przez sąd, wydłużało się. Oficjalnie opiekę nade mną otrzymała babcia. Jednak sędzina powiedziała, że musimy napisać ogłoszenie i wywiesić je w prezydium w Zabrzu. Na tym ogłoszeniu umieszczone było pytanie, czy ktoś był świadkiem śmierci mojego taty Stanisława Sojczyńskiego. Było to wręcz absurdalne, czysta parodia. Nikt się nie odezwał na to ogłoszenie i dopiero wówczas przyznano mi rentę sierocą, która nie była bardzo wysoka, ale pozwalała nam żyć. Ponieważ dość wcześnie straciłam oboje rodziców, zawsze pragnęłam mieć swoją rodzinę. Kiedy spotkałam swojego przyszłego męża, byłam bardzo młoda. Miałam 18 lat, gdy się pobraliśmy. Mąż miał wówczas zaledwie dziewiętnaście. Dwa miesiące po naszym ślubie męża powołano do wojska, które kiedyś było obowiązkowe. Wysłali go na drugi koniec Polski. To był bardzo trudny dla nas czas. Bardzo to przeżyłam. Spodziewaliśmy się dziecka, a dzieliło nas tak wiele kilometrów. Dzięki pomocy teściów daliśmy radę to wszystko przetrwać.
W konspirację w okresie wojny zaangażowani byli bracia mamy Leokadii Kubik, Walenty Śliwowski, wójt gminy Kodrąb wraz z żoną Emilią wspierał działania AK. Władysław z żoną, córkami i synem również byli zaangażowani w działalność AK. Wawrzyniec Śliwowski, pracownik kolejowy w Częstochowie działał w konspiracji.
Halina Pikulska „Ewunia” urodziła się w 1922 roku. Od 1943 r. w AK Obwód Radomsko. Od sierpnia 1945 w KWP, jako sekretarka, maszynistka i łączniczka do Krakowa d-cy KWP „Warszyca”. Ukrwali się w mieszkaniach konspiracyjnych najpierw w Radomsku, potem w Częstochowie. W Radomsku jej przyjaciółkami były: Oleńka Michalska i Magda Święcicka.
Jej rodzice to: Alfreda i Tadeusz Kazimierz Pikulski. Ojciec Tadeusz był synem Józefy Matyldy z domu Berwid ur.1870 r. i Wiktora Kazimierza ur.1865 r. Oboje urodzeni w Dolinie (Galicja). Ślub wzięli w1889 roku. Mieli 4-ch synów: Tadeusz, Wiktor, Franciszek, Adam.
Tadeusz Kazimierz, ur. 4.03.1894 r. i Wiktor, ur.4.03.1896 r. mieli do 1940 r. bardzo podobną drogę życiową. Obaj uczyli się w Filii C. K. Gimnazjum w Stryju, gdzie w 1914 ukończyli VIII klasę i zdali egzamin dojrzałości (w tej samej klasie byli też m.in. Ludwik Iwaszko, Władysław Tadeusz Podoski, Zdzisław Stroński). Obaj brali udział w wojnie z bolszewikami w 1920 r. i obaj robili karierę wojskową. Tadeusz w stopniu majora w marcu 1939 r. pełnił funkcję szefa Składnicy Uzbrojenia Nr 9 w Brześciu n.Bugiem. Wiktor również w stopniu majora we wrześniu 1939 został dowódcą batalionu Centrum Wyszkolenia Łączności w Zegrzu. Obaj walczyli w kampanii wrześniowej 1939 r. i obaj dostali się do niewoli sowieckiej. Wiktor w kwietniu 1940 r. został zamordowany przez NKWD w Charkowie i pochowany w bezimiennej mogile zbiorowej. Tadeuszowi udało się przeżyć, walczył potem w Polskiej Armii na Zachodzie i w 1947 r. powrócił do Polski.
„Ewunia” została aresztowana wraz z Komendantem „Warszycem” 27 czerwca 1946 r. w Częstochowie przy ulicy Wręczyckiej 11 w mieszkaniu krawca B. Włodarczyka, które było ich lokalem konspiracyjnym. W tym samym dniu została przewieziona do aresztu WUBP w Łodzi, przy ul.Anstadta 7. Przesłuchiwali ją śledczy: – ppor.Rudolf Frenkiel, ppor. Bernard Wilkowski, Stanisław Jastrzębski i Jan Banalak – znany ze szczególnie brutalnych metod przesłuchań, nawet jak na UB-eckie standarty, za co był sądownie skazany. W marcu 1949 r., wraz z innymi, zakatował na śmierć podczas śledztwa Jana Małolepszego „Murata” – Komendanta III Komendy KWP.
Niektóre źródła podają, że „Ewunią” zauroczony był szef WUBP, M.Moczar. O rzeczywistych uczuciach Moczara względem Pikulskiej nic pewnego nie wiadomo. Faktem jest natomiast, że niespełna rok wcześniej ożenił się on z młodą, atrakcyjną kobietą, co raczej poddaje pod wątpliwość te pogłoski. Od 31.10.1946 r. osadzona została w więzieniu przy ul. Gdańskiej 13.
Pomimo zaawansowanej ciąży została skazana 30 listopada 1946 r. na 10 lat więzienia. Mimo bardzo złego stanu zdrowia dopiero 18.01.1947 r. została przewieziona do szpitala położniczego przy ul.Sterlinga, z którego już 5.02.1947 r. powróciła do więzienia. W więzieniu urodziła syna, który nigdy nie zobaczył ojca (Stanisław Sojczyński został stracony 19.02.1947 r.). Jej ojciec Tadeusz, który zdecydował się na powrót z Zachodu, rozpoczął energiczne starania, by dzieckiem skazanej Haliny mogli zająć się jej rodzice. W innym wypadku chłopiec trafiłby do domu dziecka. Mówiono, że przekupił strażników więziennych, że wykradł wnuczka, a nawet, że go porwał. Wydaje się jednak, że wszystko odbyło się legalnie, pisał bowiem listy nawet do prezydenta B.Bieruta, wstawiając się za córką, która „zbłądziła z miłości do mężczyzny”. Na Bierucie nie robiło to wrażenia, odpowiedź nie nadeszła.
Od 1948 r. dzieckiem zaopiekowali się rodzice Haliny, a ona sama została przeniesiona do więzienia dla kobiet w Fordonie k. Bydgoszczy. Więziono tam w tamtym czasie około 750 osób, choć zgodnie z regulaminem dotyczącym zaludnienia więzienie to mogło wtedy pomieścić najwyżej 151 skazanych. Najliczniejszą grupę stanowiły uczestniczki walki o niepodległość, peowiaczki, harcerki, łączniczki, sanitariuszki, kurierki. Najsrożej traktowana była grupa kobiet skazanych za wywiad, czyli jak się wtedy mówiło, za szpiegostwo. Na mocy amnestii zmniejszono jej wyrok do pięciu lat i została zwolniona z więzienia 1 lipca 1951 r., odsiadując pełny wyrok. Prośby o przedterminowe zwolnienie nie przynosiły rezultatów.
Jej syn Tadeusz, urodzony w 1947 r. – (miał „urzędowego ojca”, aktora Ryszarda Pikulskiego (13.03.1927 – 6.10.1995). Ryszard był kuzynem Haliny, synem Franciszka i Alfredy).
Ukończył studia, został scenarzystą i reżyserem TV. Napisał książkę „Prywatna historia telewizji publicznej”. Wspominał między innymi, że zwolniona w 1951 r. „Ewunia” do końca życia nie wspominała więzienia. Po latach rozpoczął docieranie do prawdy odkrywając między innymi konflikt pomiędzy „Warszycem” a czołowym funkcjonariuszem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Mieczysławem Moczarem o względy jego matki. Konflikt stał się jedną z przyczyn brutalnych tortur jakim był poddawany „Warszyc” i ostatecznie skazaniu go na śmierć przez władze komunistyczne. Zdaniem Pikulskiego „łajdak powinien zostać usunięty z Cmentarza Wojskowego na Powązkach”.
Halina Pikulska, po wyjściu z więzienia próbowała ułożyć sobie życie. Wyszła za mąż, za Wacława Wesołowskiego. (kim był, jak i kiedy się poznali ? Nie jest jasne.). Zmarła w 1983 w wieku 61 lat.
Mieli syna Krzysztofa Wesołowskiego, ur. 1953 r., dziennikarza, który zmarł 29.08.2013 roku.