Dopiero niedawno znalazłem w internecie artykuł Dariusza Węgrzyna, napisany w 2020 roku o Jerzym Piątkowskim. Pisałem o nim w swoich książkach dotyczących konfidentów i zdrajców w czasie II wojny św. Intrygowała mnie ta postać, który ze względu na zamieszkanie, mógł być znany mojej rodzinie. Był rówieśnikiem mego stryja Jerzego (wpis nr 48 na blogu), chodził do gimnazjum, do którego parę lat później uczęszczał mój ojciec, Zdzisław (wpis nr 42 na blogu).W oparciu o to, co już wcześniej pisałem na jego temat, w uzupełnieniu o dane z artykułu Dariusza Węgrzyna, przpomnę „tego bohatera”.

Niewątpliwie wśród epizodów związanych z działalnością Armii Krajowej na Górnym Śląsku podczas II wojny światowej jednym z najbardziej sensacyjnych jest sprawa kilku nieudanych prób wykonania wyroku śmierci na tym agencie gestapo z Sosnowca.

Piątkowski, Jerzy –Syn Ludwika i Heleny z Giedygów, urodzony 23 lipca 1914 roku w Sosnowcu. Pochodził ze środowiska drobnych fabrykantów. Ojciec jego prowadził w Sosnowcu wytwórnię naczyń miedzianych, głównie kotłów. Rodzice cieszyli się opinią przyzwoitych ludzi i dobrych Polaków. W lipcu 1941 roku Niemcy odebrali Piątkowskiemu fabryczkę ustanawiając w niej swojego zarządcę. Syn Piątkowskich Jerzy ukończył w 1932 roku gimnazjum w Sosnowcu i rozpoczął studia na Politechnice Lwowskiej, a po kilku miesiącach przeniósł się na Politechnikę w Gdańsku. W czasie okupacji pracował początkowo w Sosnowcu u swych rodziców, a po przejęciu zakładu przez Niemców nie podjął pracy, skumał się z Niemcami. Przebywał z nimi często w lokalach, zaprzyjaźnił się z konfidentem Gestapo Czesławem Witkowskim i Gestapowcem Gawendą. Mimo przymusu pracy nie był nigdzie zatrudniony i nie miał w związku z tym żadnych problemów. Zwróciło to uwagę wywiadu AK, został poddany obserwacji. Przyjaciel Piątkowskiego Czesław Witkowski został przez WSS skazany na karę śmierci i wyrok wykonano 18 czerwca 1943 roku przez zastrzelenie. Wykonał go osobiście inspektor katowickiej AK, Wacław Stacherski ps. „Nowina”, który uczęszczał z nim kiedyś do tego samego gimnazjum. Wydarzenie powinno stanowić ostrzeżenie dla Piątkowskiego, lecz ten trybu życia nie zmienił.

Inspektor sosnowiecki AK por. Stefan Nowocień, a potem jego następca kpt. Lucjan Tajchman nakazali zbieranie informacji wywiadowczych na jego temat, kwalifikując go jako niebezpiecznego agenta Gestapo. Zgromadzony materiał trafił w ręce Wojskowego Sądu Specjalnego, który wydał wyrok skazujący go na śmierć. Niestety nie mamy kluczowych dokumentów tego sądu. Z jednej strony tworzyli go doświadczeni przedwojenni prawnicy znający doskonale swe rzemiosło. Z drugiej strony musieli bazować na materiałach zebranych przez wywiad AK i co najistotniejsze w procesach konspiracyjnych nie mogli skonfrontować posiadanych danych z samym oskarżonym poprzez jego przesłuchanie. W każdym razie wyrok został zatwierdzony przez Zygmunta Janke ps. „Walter”, Komendanta Okręgu Śląskiego AK, i został skierowany do wykonania przez por. Lucjana Nowocienia ps. „Wiesław”, dowódcę plutonu specjalnego.

Do pierwszej próby wykonania wyroku „Wiesław” przystąpił  27 czerwca 1944 roku ok. godzinie 22:00 w Sosnowcu, na rogu Alej Mireckiego i ulicy Miłej, w pobliżu miejsca zamieszkania skazanego. Piątkowski nie nadszedł sam, jak się spodziewano, lecz w towarzystwie swego przyjaciela Józefa B. mimo to wyrok zdecydowano się wykonać. Akcja była przygotowana starannie. Ubezpieczenia prawidłowe, niestety zawiodła broń. Wykonawca wyroku dwukrotnie strzelał i dwukrotnie miał miejsce niewypał. Podobnie stało się w przypadku ubezpieczającego, który próbował oddać strzał, ale broń także zawiodła. Ostatecznie w zamieszaniu jakie nastąpiło, padł w sumie tylko jeden strzał, który lekko ranił Piątkowskiego w policzek. W tym przypadku Jerzy Piątkowski mógł mówić o niebywałym szczęściu.

Po dwóch tygodniach, w pierwszej połowie lipca 1944 roku, por. Lucjan Nowocień postanowił ponownie wykonać wyrok, tym razem już skuteczniej. Przygotowano się lepiej, gdyż sprawdzono element, który zawiódł za pierwszym razem, czyli broń. Była przestrzelona i gotowa do akcji. Wykonanie wyroku znowu zamierzano przeprowadzić na jednej z ulic Sosnowca. Ponownie akcja nie przyniosła spodziewanego efektu. Zamachowiec podszedł do Piątkowskiego i oddał strzał w głowę. Ten w tym momencie odwrócił się i kula przeszła przez policzki naruszając szczękę. Egzekutor sądząc, że strzał był skuteczny, nie oddał już drugiego; nie zabrał też dokumentów, co nakazywały instrukcje postępowania przy wykonywaniu wyroku śmierci i uciekł wraz z obstawą z miejsca egzekucji. Co wydaje się niewiarygodnie, Jerzy Piątkowski przeżył i ranny trafił do szpitala w Sosnowcu na tzw. Pekinie. Pluton egzekucyjny był na tyle przekonany o skuteczności swej akcji, że do Komendanta Okręgu wysłano raport o likwidacji groźnego agenta Gestapo, jak się szybko okazało przedwczesny.

Niedługo później 9 sierpnia 1944 roku patrol AK wtargnął do szpitala raniąc portiera, który stawiał opór.  W szpitalu o godzinie 24: 00 podjęto trzecią próbę wykonania wyroku. „Wiesław” z drugim żołnierzem weszli do sali i upewniwszy się co do osoby ściągnęli z łóżka Piątkowskiego kołdrę i z najbliższej odległości oddali siedem strzałów. Po takiej kanonadzie nie mogło być wątpliwości, że wyrok został wykonany. Akcję uznano za zakończoną, pluton wycofano, w pół godziny później nadjechały do szpitala samochody z Gestapowcami. Już następnego dnia rozeszła się w Sosnowcu niewiarygodna wiadomość, że Piątkowski mimo otrzymania tylu pocisków żyje. W kostnicy Piątkowski odzyskał przytomność i – zważywszy na okoliczności i oddane do niego praktycznie z przyłożenia strzały – co wydaje się nieprawdopodobne, przeżył, choć ciężko ranny. Przynajmniej pięć strzałów raniło go w głowę, rękę, nogę i, co najistotniejsze, pierś w okolicy serca.

Wywieziono go ukradkiem ze szpitala. Wywiad ustalił, że karetkę prowadził kierowca pogotowia, Polak Bolesław Słociński. Mimo, że wzbraniał się mówić, gdyż Gestapo zagroziło mu śmiercią, zeznał w końcu, że Piątkowski został przewieziony początkowo do szpitala w Katowicach – Bogucicach a potem do Szopienic. Załamany porucznik „Wiesław” zameldował się u komendanta Okręgu prosząc o zgodę na kolejne wykonanie wyroku w szpitalu w Szopienicach. Komendant Zygmund Janke ps. „Walter” zgody nie wyraził i oświadczył, że sprawę Piątkowskiego zamyka raz na zawsze. Po wyjściu ze szpitala nie powrócił do Sosnowca, lecz zatrzymał się u krewnych w Katowicach aż do wyzwolenia.

Po wkroczeniu Armii Czerwonej i zamontowaniu się nowej władzy komunistycznej dosyć szybko, bo 14 lutego 1945 roku, został zatrzymany przez Milicję Obywatelską z Sosnowca pod zarzutem współpracy z Gestapo. Sprawa zamachów AK na jego życie za współpracę z okupantem odbiła się głośnym echem wśród mieszkańców regionu. Dosyć szybko okazało się, że sosnowieccy milicjanci nie mieli pojęcia, jak poprowadzić sprawę takiego kalibru i po kilku dniach przekazano dochodzenie do Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach. Tam przesłuchano go na temat jego działalności w okresie okupacji. Jerzy Piątkowski stanowczo zaprzeczył kontaktom z Gestapo, choć jednocześnie stwierdził, że zajmował się różnego rodzaju przedsięwzięciami handlowymi, najczęściej o charakterze nielegalnym i związanym z przemytem towarów do Generalnego Gubernatorstwa. To zajęcie dawało mu doskonałe profity i współpraca z Gestapo na podłożu finansowym wydawała się dla niego bezsensowna. Ciekawym epizodem tego okresu jest pobyt w Szpitalu św. Elżbiety, do którego Piątkowski trafił 22 lutego 1945 roku. Trudno powiedzieć, czy leczenie wynikało z jego nienajlepszego stanu zdrowia będącego skutkiem przeprowadzonych na jego osobę zamachów, czy też milicjanci próbując wymusić zeznania zastosowali „odpowiednie metody”. Ostatecznie dochodzenie nie dało żadnych rezultatów i 20 września 1945 roku decyzją Prokuratury Sądu Specjalnego w Katowicach postępowanie umorzono. Co ciekawe informowano o tym szpital św. Elżbiety, co wskazuje, że podejrzany nadal tam przebywał. Wydawało się, że sprawa „Pięknego Jurka” wreszcie się zakończyła.

Ponownie został on zatrzymany 10 lipca 1949 roku, tym razem przez sosnowieckie UB. Równocześnie dokonano w jego mieszkaniu rewizji, która nie przyniosła żadnych ciekawych dla funkcjonariuszy policji politycznej efektów. Znowu postanowiono powrócić do czasów okupacji i zarzucano mu współpracę z Niemcami, a konkretnie z Gestapo. Przeprowadzono czynności śledcze i sprawę skierowano do rozpatrzenia przed Sądem Okręgowym w Sosnowcu, który 21 lutego 1950 roku wydał wyrok uniewinniający. Kluczowi dla omawianej sprawy świadkowie, czyli komendant sosnowiecki Stefan Nowocień oraz jego następca, Lucjan Tajchman, już nie żyli.  Szef inspektoratu sosnowieckiego Stefan Nowocień ps. „Prawdzic”, „Sztygar” – zginął w publicznej egzekucji we wrześniu 1944 r. To on nakazał inwigilację podejrzanego. W listopadzie 1945 nie żył już także Lucjan Tejchman, kolejny komendant inspektoratu sosnowieckiego.

Funkcjonariusze MUBP w Sosnowcu przesłuchali osobę, która miała sporą wiedzę na temat Piątkowskiego, czyli szefa komórki likwidacyjnej AK Lucjana Nowocienia. Ten jednak przedstawiał się jako oficer łącznikowy AK, który o sprawie zamachów wiedział jedynie ze słyszenia. Tak więc w przesłuchaniu podał jedynie informacje o trzech nieudanych zamachach na „Pięknego Jurka”, cały czas zaznaczając, że sprawa nie jest mu znana w szczegółach. Doszło więc do paradoksalnej sytuacji, że Nowocień ukrywając swoją funkcję pełnioną w AK równocześnie „krył” Piątkowskiego. Funkcjonariusze UB nie dopytywali więc o szczegóły nie mając pojęcia, kogo mają w swoich rękach.

Tak jak i poprzednio nie zgłosił się nikt z członków AK w charakterze świadka, bo byłoby to równoznaczne z ujawnieniem działalności akowskiej, a za to groziło wtedy nie tylko więzienie, ale nawet śmierć. Zanim aresztowano Piątkowskiego, nie żyło już wielu ludzi, którzy wiedzieli o działaniu tego agenta. Inni przesłuchiwani nie byli w stanie podać żadnych konkretów obciążających Piątkowskiego, poza tym, że przebywał w lokalach, w których bawili się również Niemcy, oraz, że zajmował się nielegalnymi interesami handlowymi, głównie szmuglem towarów z i do Generalnego Gubernatorstwa. Tak też skonstatował sąd, pisząc w podsumowaniu wyroku: „Wprawdzie postępowanie oskarżonego w okresie okupacji z uwagi na przebywanie w lokalach z Niemcami nie było odpowiednie, to jednak przyjął Sąd ocenę wyrażoną przez świadka Sokołowskiego, że był on raczej człowiekiem lekkomyślnym i wielce nietaktownym i to w oczach miejscowego społeczeństwa było źle widziane i stanowiło podstawę do podejrzeń i zarzutów”.

Piątkowski na rozprawie zaprzeczał swojej winie. Sąd z powodu braku materiału dowodowego, uniewinnił Piątkowskiego. Był on już wtedy chory na gruźlicę i niedługo zmarł.

Jak widać „Piękny Jurek” miał sporo szczęścia, gdyż udało mu się przeżyć kilka zamachów na swoje życie. Odniósł jednak ciężkie obrażania i miało to wpływ na jego dalsze życie. Czy był „szczęściarzem”? Każdy może ocenić sam.

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *