Chciałem opowiedzieć o ostatniej Oazie Dzieci Bożych, w której uczestniczyłem w roku 1999 w Gołotczyźnie, koło Słońska (większym miastem w pobliżu był Płock) w diecezji warszawskiej.
Zaczęliśmy przygody z oazami na terenie Polski w 1991 roku w Czernej ze względu na bliskość Krakowa. Potem były te organizowane nad morzem lub w górach – w Szklarskiej Porębie, Przesiece, Karpaczu. Chodziło o to, żeby pokazać dzieciakom „Jaka piękna jest Polska cała”. Doszliśmy z ks.Kazikiem do wniosku, że kolejna ma być w pobliżu Warszawy. Były dwa turnusy oazy dla dzieci z polskich rodzin w Niemczech dopasowane do terminów ferii letnich. Pojechałem na I turnus w dniach od 17.06 do 1.07.1999 roku z dziećmi z Westfalii, a drugi turnus miał być dla dzieci z północnych Landów Niemiec. Ksiądz Kazik miał być na obydwu oazach. Kiedy dojechaliśmy z dziećmi na miejsce do Gołotczyzny, ksiądz Kazik powiadomił nas, że nie dojedzie i musimy sobie sami radzić. Wiedziałem, że bez księdza na oazie jest bardzo trudno, że się nie da, ale na szczęście udało się nam znaleźć miejscowego księdza Proboszcza, który zgodził się posługiwać na oazie, poza swoimi obowiązkami. Na Mszę chodziliśmy do jego parafii, ale poza tym on przychodził do nas. W ośrodku, w którym mieszkaliśmy była kaplica, w której robił spotkania. Ponieważ nie było księdza moderatora, większy wysiłek spoczywał na asystentach i animatorach, ale wszyscy stanęli na wysokości zadania.
Co charakterystycznego szczególnie utkwiło mi z tym ostatnim turnusie oazowym? Kiedy skończyła się oaza, autobusy odwożące dzieci do Niemiec miały zabrać je 2 lipca 1999 z Warszawy. Dowieźliśmy zatem dzieci do Warszawy Zachodniej. Tak postanowiłem, ponieważ część dzieci zostawała w Polsce, nie wszystkie wracały do Niemiec. Rodzice zadecydowali, że niektóre dzieci będą odebrane przez babcie, ciocie itd. i zostaną na wakacje w Polsce, a część dzieci wracała autokarem do domu. Miałem to wszystko pilotować. W Warszawie na Dworcu Zachodnim przyjechał autobus, dzieci jadące do Niemiec odjechały. Pozostałe dzieci były systematycznie odbierane przez rodziny i w efekcie został ze mną jeden chłopiec, który miał być odebrany, ale nikt po niego nie przyjechał. Nazywał się Rafał, miał ok. 9 lat. Rezolutny chłopczyk. Pytam kto go miał odebrać? Miała go odebrać mama, ale mamy nie ma. Dzwonimy, żeby się z mamą porozumieć, wtedy telefony komórkowe nie były tak powszechnie w użyciu jak teraz. On nie znał numeru komórkowego do mamy, ja miałem tylko numer stacjonarny w Tarnowskich Górach. Więc dzwonię tam, ale nikt nie odbierał. Mijały godziny, a my z Rafałem na dworcu Zachodnim w Warszawie czekamy na mamę. Szukamy jej, może jest tu gdzieś, może w innym miejscu. Dworzec jest dość duży, ponieważ jest to dworzec kolejowy i autobusowy a my właściwie umówiliśmy się na dworcu autobusowym. Poszedłem do kierownika dworca, żeby poprosić ich aby nadawali komunikaty, że Rafał Szewczyk oczekuje na mamę, która miała go odebrać w tym miejscu, jeśli jest mama lub ktoś inny. Nie było to takie łatwe, żeby to załatwić. Wydawało mi się to oczywistością, ale odsyłano mnie „od Iwana do pogana”, „od Annasza do Kajfasza”, w końcu do jakiejś pani Naczelnik, która powiedziała, że takich komunikatów nie mogą nadać. Spytała mnie: kim pan jest i co to jest za dziecko? Tłumaczyłem jej, że jestem organizatorem kolonii letnich. Kolonie się skończyły, byliśmy ponad dwa tygodnie razem i dzieci miały być odebrane przez członków rodziny i opowiadam. Pani na to: „my nie wiemy, a może pan jest jakimś pedofilem, proszę się wylegitymować, zrobić scen pana dokumentów”. Bardzo się zdenerwowałem: „jeśli ja jestem pedofilem, to przychodzę do was, żebyście nadawali komunikaty, by się zgłosiła mama, albo ktoś z rodziny. Pani chyba oszalała. Czy chcecie pomóc temu dziecku i mnie żeby odnaleźć rodzinę, albo wezwijcie policję”. W końcu nadali ten komunikat, ale nic to nie załatwiło, bo nikt się nie zgłosił. Minęła kolejna godzina i podjąłem decyzję, że zawiozę Rafałka swoim autem do Tarnowskich Gór, skąd pochodzi jego rodzina. Bo może coś się stało, może mama w szpitalu, może zaszły jakieś nieoczekiwane okoliczności. Pytam kogo tam jeszcze ma? Tam jest wujek i babcia.
I tak zrobiłem. Nie miałem w planach wyjazdu na Śląsk, miałem zostać dłużej w Warszewie, ale trzeba pomóc. I z Rafałkiem pojechaliśmy do Tarnowskich Gór, choć nie znał dokładnego adresu. Jak dojechaliśmy już w pobliże, Rafał zaczął się ożywiać i mówił, że zna te miejsca, kościół, osiedle. Szukaliśmy przy jego pomocy i zaczepianych ludzi, żeby odnaleźć adres jego zamieszkania, to co się jemu przypomniało. W końcu przyjechaliśmy do tego bloku, znaleźliśm mieszkanie ale nikogo nie było, pukaliśmy do drzwi, ale nikt nie otwierał. Zapukaliśmy obok do sąsiadki i to był dobry trop. Sąsiadka powiedziała, że ta pani pojechała po swojego syna do Warszawy, ale jeżeli nie dotarła, to ona nie wie, co się stało. Sąsiadka miała nawet klucze do mieszkania i nas tam wpuściła. Zapytałem, czy możemy jeszcze kogoś zawiadomić? Na szczęście miała numer telefonu do babci i ta wkrótce przyszła. Babcia nawet przybiegła roztrzęsiona, nie wiedziała co się stało, dlaczego Rafałek nie został odebrany, mama przecież pojechała po niego. Babcia była tak wzruszona, że chciała mnie po rękach całować, że zaopiekowałem się Rafałkiem i przywiozłem go i oddałem w dobre ręce. Ja też miałem satysfakcję, że Rafał jest u rodziny. Nie ustawaliśmy jednak w poszukiwaniu mamy. Syn sąsiadki, który w międzyczasie przyszedł, powiedział, że widział u tej pani telefon komórkowy. Zaczęliśmy szukać jakiej karty i w ostateczności udało się skontaktować przez telefon komórkowy z mamą Rafała. Jakież było moje zdziwienie, gdy zapytałem się gdzie ona jest i usłyszałem odpowidź. Była na basenie w Ciechanowie. Pojechała na basen, bo doszła do wniosku, że i tak nie zdąży na ten termin do Warszawy Zachodniej, więc pojechała w miejsce, gdzie była oaza. Tam powiedziano jej, że już nikogo nie ma, wszyscy wyjechali. Postanowiła w tej sytuacji pojechać do sąsiedniej miejscowości i odpocząć na basenie. Beztroska powalająca. Powiedziała jeszcze, że próbowała skontaktować się z miejscowym księdzem, bo wiedziała od Rafała, że chodzimy do księdza i załatwić sobie nocleg na parafii. Była oburzona, że ksiądz nie wyraził zgody. Natomiast nie była oburzona tym, że sama nie odebrała swojego dziecka i naraziła na kłopoty organizatorów. No cóż, czasami bywały takie przygody. To było moje ostatnie spotkanie z Rafałem Szewczykiem i ostatnie chwile na oazach.
Potem w tym miejscu odbył się kolejny turnus oazowy, przyjechały 84 osoby, już z księdzem Kazikiem. Nie byłem tam i nie mam żadnej dokumentacji z tego wydarzenia. O tym ostatnim turnusie dla dzieci z Niemiec organizowanym na terenie Polski nie będę mógł więc już nic powiedzieć.
Jeżeli chodzi o nasz turnus w Zespole Szkół Rolniczych w Gołotczyźnie, to starałem się go uatrakcyjnić dzieciom przez liczne wycieczki. Pojechaliśmy m.in. na całodniową wycieczkę do Warszawy, gdzie dzieci miały okazję, z wynajętym przewodnikiem, poznać Warszawę. Zaczęliśmy pobyt w Warszawie od wizyty na Zamku Królewskim, gdzie przygotowany zespół przewodników zajął się tymi dziećmi nie tylko oprowadzając je po pięknych salach Zamku i przedstawieniu historii, ale mieli też tam na miejscu kilkugodzinne zajęcia plastyczne. Potem przejechaliśmy autokarem przez Stare Miasto, Trakt Królewski, Łazienki, gdzie zwiedziliśmy park i Pałac. Potem pojechaliśmy do Wilanowa do pałacu Króla Sobieskiego. Pobyt w Warszawie zakończyliśmy wizytą w Teatrze na spektaklu „Grube ryby”. Była to bardzo udana wycieczka, dzieciaki były szczęśliwe.
Byliśmy też na wycieczce w Płocku oraz na innej wycieczce w Pułtusku, gdzie pływaliśmy po rzece wynajętymi łódkami, a potem wspólne jedzenie i śpiewanie przy ognisku. Spędziliśmy piękne chwile w ośrodku Wspólnoty Polskiej w Pułtusku, zlokalizowanym na terenie pięknego zamku.