Stefan Kręt vel Władysław Jafra, kpr. „Grzmot” urodził się w Pławnie pod Radomskiem. 10.06.1925 – Od wiosny 1943 r. był żołnierzem AK m.in. adiutantem dowódcy plutonu „Grabie” Wacława Chojeckiego „Jana”. Brał udział w ataku na Radomsko z 7/8 sierpnia 1943 r. W końcowym okresie wojny służył w kompanii dywersyjnej por. Karola Kutnickiego „Kruka”.
W styczniu 1945 r., po zajęciu ziemi radomszczańskiej przez sowietów, ujawnił się w powiatowym UB w Radomsku. Jednak zagrożony aresztowaniem uciekł do lasu i już w listopadzie 1945 r. dowodził oddziałem KWP Służby Ochrony Społeczeństwa „Warszawa”. Szybko odwołano go i zawieszono w czynnościach za niewykonanie akcji odwetowej za śmierć dwóch partyzantów „Zapory” i „Boryny” w grudniu 1945 (patrz blog nr27). W kwietniu 1946 r. został ponownie zmobilizowany i włączony do oddziału SOS KWP. Brał udział w rozbiciu posterunku MO w Kobielach Wielkich oraz ataku na areszt miejski w Radomsku z 19/20 kwietnia 1946 r.
W październiku 1946 r. przedostał się do alianckiej strefy okupacyjnej, lecz został przekazany spowrotem władzom czeskim. Uciekł z konwoju do sowieckiej strefy i po miesiącu powrócił do Polski. Po amnestii ujawnił się 8.03.1947 r. w PUBP w Opolu, potem zamieszkał we Wrocławiu, gdzie podjął pracę. Dzięki donosom kolegi z gimnazjum Kazimierza Falko „Zbyszek”, UB miał informacje o jego kontaktach i planach. W grudniu 1948 r. wspólnie z kolegą z konspiracji Lucjanem Brychtem „Zaczep” brał udział w zaborze mienia w sklepie obuwniczym w tym mieście. Dzień później został aresztowany, zaś 20 stycznia 1949 r. skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 15 lutego 1949 r. Pochowany skrycie we Wrocławiu, zrehabilitowany przez Sąd w 2002 r., zidentyfikowany przez IPN w 2012 r.
Świadectwo.
W moim domu mówiło się o tym dużo. Ojciec był wielkim patriotą, walczył w czasie I wojny światowej. Nie mógł pogodzić się z tym, że krew przelana za oswobodzenie ojczyzny i ofiary życia walczących wtedy ludzi mogłyby zostać zapomniane, a historia zafałszowana przez okupanta. We mnie również narastał bunt przeciwko okrucieństwu okupanta i jego krwawym zbrodniom. Wówczas także ja znalazłem się w kręgu członków 74. Pułku piechoty. W Pławnie pojawił się w maju 1942 – 27-letni Jan Chojecki, ps.”Wacław” – konspirator i działacz podziemia ze stolicy, który zbiegł przed aresztowaniem. Był zatrudniony w młynie pani Franciszki Worwąg. Zaczął organizować wokół siebie grupkę ludzi, którzy chcieli czynnie przeciwstawiać się zbrodni okupanta. I tak, wraz ze swymi rówieśnikami – Edmundem Gzikiem i Zygmuntem Resslem rozpoczęliśmy walkę z hitlerowcami. Nie mieliśmy doświadczenia ani broni, lecz nasze serca rwały się do walki. Gdy w lipcu 1944 roku otrzymaliśmy broń ze zrzutów, Wacław – nasz dowódca postanowił, że zorganizujemy akcję na niemiecki samochód wojskowy, którym jechał oddział wehrmachtu, stacjonujący w majątku Pławno. W akcji w dniu 8.09.1944 brało udział 7 osób – Wacław, Edek, ja, Stanisław Koper z Radomska, dwóch jego kolegów oraz dwóch innych AK-owców. Każdy z nas otrzymał karabin i cztery naboje. Nasz dowódca wraz z Edkiem umieścił na drodze drewnianą zaporę z drutem. Wówczas Niemcy znajdowali się w odległości około 200 metrów od nas.
Później wszystko potoczyło się bardzo szybko – Wacław chwycił karabin i wybiegł na drogę, Niemcy puścili serię z broni maszynowej. Wacław padł na ziemię- martwy… Zaczęliśmy strzelać, wtedy zginął kolejny z nas -Stanisław Koper. Kazałem kolegom wycofać się w kierunku Wygody, a sam rzucałem granaty w stronę Niemców. Dwóch rannych kolegów opatrzył dr Jakubowski z Gidel, a zwłoki Wacława i Kopra zostały na miejscu walki. Niemcy zabrali ciała kolegów z lasu i wrzucili je do rowu koło pałacu w Pławnie z nadzieją, że ktoś rozpozna zamordowanych i zgłosi to na posterunku w Gidlach. Gdy jednak do tego nie doszło, zwłoki Chojeckiego i Kopra zawinęli w prześcieradła i zakopali na kirkucie. Następnej nocy odkopaliśmy ich ciała, złożyliśmy je do trumien i chcieliśmy zawieźć na cmentarz furmanką Józefa Kanafy, ale dostrzegli nas żandarmi. Trumny pozostawiliśmy na polu i dopiero następnej nocy złożone zostały w grobowcu rodziny Szwedowskich. Po pewnym czasie zwłoki Wacława zostały przeniesione do grobu pani Worwąg – właścicielki młyna. Po śmierci dowódcy wstąpiłem do oddziału Alfonsa Kaszy-„Alma”, pod którego dowództwem walczyło wielu Pławniaków.
Rok 1945 – wyzwolenie… Paradoksalnie, dla nas AK-owców oznaczało aresztowania, represje, śmierć. Moi współtowarzysze broni wezwani do zdania karabinów i amunicji, stawiali się na komisariatach – tam zatrzymywano ich, bito, skazywano na lata więzienia, a nawet karę śmierci. Chcąc uniknąć ich losu, postanowiłem zdać swój karabin początkowo za pośrednictwem szwagra – Stefana Worwąga. W obawie jednak o jego los, ostatecznie powierzyłem broń Józefowi Kanafie, który utrzymywał bliskie kontakty z żołnierzami Armii Ludowej oraz SS RONA (Ruskaja Narodnaja Oswoboditielnaja Armia).
Wkrótce potem wstąpiłem do oddziału kpt. Stanisława Sojczyńskiego, nauczyciela z Rzejowic. W jego szeregach brałem udział w rozbiciu radomszczańskiego więzienia. Po wyzwoleniu „Warszyc” rozpoczął organizowanie Konspiracyjnego Wojska Polskiego, skupiającego byłych partyzantów walczących na terenie obwodu włoszczowskiego i radomszczańskiego. Walczyłem u „Warszyca” aż do rozbicia oddziału KWP w 1946 r. następnie przedostałem się do Berlina. Będąc w amerykańskiej strefie okupacyjnej, czułem się bezpieczny, jednak z nieznanych mi powodów zostałem tam zatrzymany i wydany w ręce władz sowieckich. Podczas transportu udało mi się zbiec i powrócić do ojczyzny. Przez kolejne dwa lata wraz z Lucjanem Brychtem i Tadeuszem Rymarkiem przeprowadzaliśmy akcje na posterunki MO, UB i WP.
Zimą 1947r. przenieśliśmy się do Wrocławia, gdzie wynajęliśmy, pod fałszywymi nazwiskami, pokój przy ulicy Marii Curie-Skłodowskiej 7 m.6 u Tadeusza Korneluka. Zatrudniłem się jako urzędnik w przedsiębiorstwie rozbiórkowo- budowlanym, podjąłem naukę w I Liceum. Staraliśmy się prowadzić normalne życie. Nie zaprzestaliśmy jednak dalszej działalności sabotażowej. Zlikwidowaliśmy kilku funkcjonariuszy MO, przeprowadzaliśmy akcje na firmy, m. in. Przedsiębiorstwo Budowlane „Zgoda” ,w którym Brycht był zatrudniony jako technik budowlany. Dzięki akcjom tym zdobywaliśmy środki na działalność podziemną i pomoc dla rodzin pomordowanych AK-owców.
Akcja na przedsiębiorstwo „Zgoda” była jednak naszą ostatnią…4 grudnia 1948r. zostaliśmy aresztowani i osadzeni w więzieniu przy ulicy Kleczkowskiej 31, pawilon I, oddział 2A. 20 stycznia 1949r. odbyła się nasza sprawa. Dla mnie i tak nie miało to już żadnego znaczenia- mój los był przesądzony. KS – te litery widnieją na nakazie przyjęcia mnie do więzienia kara śmierci. Parodia rozprawy pod przewodnictwem prokuratora mjr Romana Abramowicza i przy znaczącym współudziale oficera śledczego WUBP chor. Jana Misiurskiego, zakończyła się wydaniem wyroku.
Lucjan Brycht i Stefan Kręt skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Zezwolono nam na wygłoszenie ostatniego słowa. Wtedy przypomniałem sobie o tych młodych częstochowianach na Wygodzie – do końca bronil iswych racji. „Niech żyje Polska”… Tak, niech żyje. Beze mnie, ale także dzięki mnie.
Ojciec uczestniczący w procesie był ze mnie dumny- wiem o tym. Wybrałem życie ojczyzny, rezygnując ze swojego. Ostatnie wypowiedziane przeze mnie słowa: „Matki nie znałem, ojca wywieziono mi na Sybir. Las wychował mnie na polskiego patriotę, a Żydzi i Ruscy nie mają prawa mnie sądzić” były gwoździem do mojej trumny. Nie łudziłem się – jako AK-owiec, „ten od Warszyca” nie mogłem się łudzić. Mimo to wraz z Brychtem zwróciliśmy się 24 stycznia 1949r. do Bolesława Bieruta z prośbą o ułaskawienie. Lucjanowi zamieniono karę śmierci na 15 lat więzienia, ja czekałem na rozstrzelanie. 15 lutego 1949r. o godz. 18.00 dr Jan Orliński- jeden z największych zbrodniarzy czasów powojennych, odpowiedzialny za śmierć wielu ludzi walczących w szeregach AK, wykonał wyrok…Oddałem życie za Polskę, za Honor i Ojczyznę, za to, co było dla mnie najważniejsze.
Ojciec został sam… Nie poinformowano go o egzekucji. A kiedy się dowiedział, że po jego synu został jedynie: „jeden szal zielony”, co czuł? Co czuł, będąc ojcem „zbrodniarza i bandyty”, który „brał udział w napadach rabunkowych z bronią w ręku”?. Tak, przez ponad 50 lat właśnie nim byłem. Jednak czas i historia okazały się sprawiedliwym sędzią tamtych dni. 21 marca 2002r. Sąd Okręgowy we Wrocławiu wydał wyrok kasacyjny, uzasadniając go w następujący sposób „zważywszy, iż z opisu czynów popełnionych i przyjętej kwalifikacji prawnej, oraz okoliczności ich popełnienia jasno wynika, że popełnione zostały w związku z działalnością na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”. Teraz mogę zaznać spokoju – mój duch jest już wolny.
Sprawiedliwości stało się zadość. Bohaterom tamtych dni, którzy przelali swoją krew za ojczyznę przywrócono dobre imię…Państwo Polskie jest wolne i suwerenne, tylko czasem patrząc na was wszystkich zastanawiam się, czy za taką Polskę walczyliśmy, czy za taką Polskę oddawaliśmy życie?
Powyższy esej wspomnieniowy oparty został na historii Stefana Kręta, syna Władysława, urodzonego 10 czerwca 1925r. w Pławnie, członka 74. pp AK, rozstrzelanego dnia 15 lutego1949r. w więzieniu przy ulicy Kleczkowskiej 31 we Wrocławiu. Opisy akcji z udziałem Stefana Kręta ps. „Rawicz” oparte są (podobnie jaki innych akcji organizowanych przez partyzantkę na terenie powiatu radomszczańskiego) na kronice prowadzonej przez porucznika Tadeusza Bulińskiego ps. „Marek”. Podstawą do opisania rozprawy sądowej, na której Kręt został skazany na śmierć przez rozstrzelanie była relacja ojca – Władysława, uczestnika procesu, którą umieścił w swej pracy pt. „Monografia Pławna” w rozdziale pt. „Jeden od Warszyca” pan Bolesław Bartnik. Dokumenty dotyczące aresztowania, skazania oraz wykonania wyroku zostały przekazane przez dr Mirosławę Kościjańską, siostrzenicę zamordowanego. Autorką pracy „Świadectwo” jest Małgorzata Szmigielska.
W wyniku prac ekshumacyjnych we Wroclawiu prowadzonyh pod kierunkiem dr K.Szwagrzyka w 2012 roku udało się odnaleźć i zidentyfikować szczątki S.Kręta.