PRZYRÓW – Założony nad rzeką Wiercicą, lokowany w 1369 r. na prawie średzkim przez Kazimierza Wielkiego na obszarze olsztyńskiego dystryktu zamkowego. Przywileje potwierdzili kolejni królowie: Zygmunt August, Stefan Batory, Zygmunt III Waza.

Lata swego dzieciństwa (przedszkole, szkoła podstawowa) 1952-1961 spędziłem właśnie tej w małej miejscowości koło Częstochowy. Parę lat wcześniej zdarzyła się tam straszna tragedia – spalono żywcem wielu mieszkańców tej cichej, spokojnej osady. Zbrodnię tę upamiętniał pomnik postawiony na miejscu tragedii z nazwiskami ofiar.

Temat tego okropnego mordu nie istniał jednak w codziennym życiu mieszkańców. Nigdy nie mówiono nam o tym w szkole, ani w kościele. Mieszkańcy pytani, co właściwie się stało, unikali odpowiedzi – niechętnie wypowiadali się na ten temat. Po wielu latach, gdy już prawie czterdzieści lat przebywałem poza Krajem, daleko od Przyrowa, wróciłem pamięcią do tamtego wydarzenia. Szukałem materiałów w internecie, w bibliotekach, w archiwach. Nie znalazłem, ku memu zdumieniu, prawie żadnych rzetelnych informacji. Podobnie, jak żadnych materiałów dot. konspiracji wojennej i powojennej na tym terenie.

Postanowiłem zatem sam zająć się tym tematem. I tak powstała książka, której pierwsze wydanie ukazało się w 70-tą rocznicę tego wydarzenia – 08 stycznia 2015 roku.

Dziś na mym blogu przypominam trzy sylwetki z tych, wymienianych w mej książce.

Zygmunt Czajkowski, ps. „Wierzba”, ur.10.07. 1915 w Przyrowie, por. AK w oddziale „Ponurego” (Jerzy Kurpiński), był dowódcą „Placówki” – odpowiednik plutonu. W jego oddziale byli też z Przyrowa: Lucjan Zbrojkiewicz ps. „Groźny” i Zygmunt Kremblewski ps. „Żyrafa”. Oddział „Ponurego” kwaterował na Stawkach koło Julianki. Ożenił się 25.12.1944 z Anną Braksator.Mieli córkę Marylkę, moją koleżankę szkolną i syna Andrzeja. Poszukiwany przez NKWD i UB ukrywał się. „Wierzba”, jeden z ostatnich żołnierzy wyklętych, zginął w Przyrowie w wyniku obławy w nocy z 30 na 31.08.1952, wydany przez sąsiadów, w domu swoich rodziców, Heleny i Ludwika Czajkowskich. Bronił się przed atakiem UB i MO, ostrzeliwał.  Zabił go, najprawdopodobnij, ubek, Kazimierz Słoniec, też urodzony w 1915 roku, z Blachowni koło Częstochowy. Miejsce pochówku pozostaje do dziś nieznane.

W relacji złożonej przez funkcjonariusza MO Kazimierza Słońca czytamy: „W roku 1952 w miesiącu wrześniu otrzymałem poufne informacje, że poszukiwany Czajkowski Zygmunt (… ) ukrywa się w na ulicy Cmentarnej w Przyrowie u swej matki (… ) O godzinie 5-tej rano udaliśmy się do zabudowań matki poszukiwanego (…) wchodzący na strych budynku st.sierżant Władysław Kowalski został ostrzelany długą serią z PM typu niemieckiego w klatkę piersiową, w skutek czego natychmiast zmarł. Czajkowski natomiast opuścił strych specjalnym otworem (…) i wybiegł na podwórko ostrzeliwując się na wszystkie strony. Następnie począł uciekać w kierunku lasu. W tym czasie było nas jeszcze trzech z milicji i wszyscyśmy do niego strzelali lecz który go zabił nie wiemy”.

Słoniec był w komendzie powiatu częstochowskiego MO kierownikiem referatu kryminalnego w pionie I „Bandytyzm”. Świeża krew wsiąkała w ziemię użyźnioną starą krwią. Żyje w Przyrowie Krystyna Czajkowska – Kupisiewicz ps. ”Krystka”, siostra „Wierzby”.

 

Wojciechowski Dezyderiusz, ps. ”Szubert” ur.1921 syn Józefa i Marianny, lubiany, sympatyczny. Cioteczny brat Czesława Wojciechowskiego z Przyrowa. Pochodzili ze Szczekocin. Jego siostra, Marianna Sowa.

Po wojnie, zatrudniony przez szwagra, rzeźnika. Był czeladnikiem rzeźnickim u Czesława Kubary w Częstochowie. Pewnego razu, niedługo po wojnie, miał scysję na zabawie w Przyrowie, z miejscowym przedstawicielem NKWD, który pijany zaczepiał i chciał wyprowadzić z zabawy narzeczoną Dezyderiusza, Lucynę Kempówne. Ona broniła się, nie chciała wyjść. D. Wojciechowski stanął oczywiście w jej obronie. Niedługo potem w czasie pracy nastąpiło przebicie silnika elektrycznego, co spowodowało śmierć dzielnego partyzanta. Było to w maju 1946.

Przypadek? Prawie nikt w to nie uwierzył.

 

Lucjan Zbrojkiewicz, ps. ”Groźny”, ur. 25.10.1918 rok, ojciec

Antoni  Zbrojkiewicz, rolnik, matka Marianna z Matlingiewiczów. Mieszkał w Przyrowie, przy ul. Szkolnej 31. Szkołę podstawową ukończył w Przyrowie w 1932, a w 1937 szkołę zawodową w Częstochowie. Jesienią tego roku zgłosił się na ochotnika do wojska. Służył w 3. Pułku lotnictwa Poznań – Ławica. Wiosną 1939 został przeniesiony do Krosna, gdzie służył do wybuchu wojny. W pierwszych dniach wojny przeniesiony do Lwowa a potem do Łucka, gdzie jego oddział został zbombardowany przez lotnictwo niemieckie.

  1. września 1939 roku, po napaści sowietów na Polskę, szli pieszo spod Łucka do Lublina. Pod Chełmem Lubelskim otoczeni przez wojska sowieckie dostali się do niewoli. Podczas przemarszu przez Chełm uciekł z kolumny i ukrył się. Po układach niemiecko – sowieckich znalazł się w niewoli niemieckiej. Jeńców z Chełma przewieziono do Radomia, a potem dalej koleją w kierunku Niemiec. Pod Jędrzejowem wyskoczył z wagonu i wrócił do domu 29. października 1939 roku. Z początkiem 1940 roku pracował w Olbrachcicach. Od czasu powstania na tym terenie konspiracji należał do ZWZ, a od 1942 do AK ps. „Groźny” zgrupowanie „Ponurego” Obwód Częstochowa. Był w żandarmerii leśnej i brał udział w przegrupowywaniu zrzutów. Podczas akcji „Burza” z całym zgrupowaniem szli na pomoc walczącej Warszawie. Gdy dotarcie okazało się niemożliwie, wrócili. Do 16. stycznia 1945 roku pracował w Olbrachcicach.

Po wkroczeniu Armii Sowieckiej ziemia zaczęła mu się palić pod nogami, przychodziła po niego milicja złożona z miejscowych komunistów. Od tego czasu ukrywał się.

W lutym 1945 ukazało się ogłoszenie – wzywano byłych lotników do zgłoszenia się do Lublina. Na wyjazd wymagana była opinia, której władze Gminy i Milicja odmówiły. Mimo to pojechał na początku marca, po trzech tygodniach zgrupowanie rozwiązano. Wrócił i nadal się ukrywał, a od czerwca pracował w prywatnej firmie w Katowicach, jako kierowca. 27 września 1945 roku, gdy stał samochodem przed biurem podeszło trzech oficerów sowieckich, aby ich zawiózł na lotnisko. Nie wyraził zgody, odsyłając ich do dyrektora przedsiębiorstwa i za jego zgodą powiózł ich, rzekomo na lotnisko. Wjechali w las koło wsi Maczki. Ludzie, którzy pracowali w polu widzieli cztery osoby w samochodzie, a w drodze powrotnej samochodu, który szybko zawrócił było ich tylko trzech.

Wtedy zaciekawieni poszli do lasu i znaleźli zabitego strzałem z tyłu, w serce, L. Zbrojkiewicza. Zawiadomiono milicję gdyż nie znaleziono przy nim wtedy żadnych dokumentów. Pochowano go więc bez nazwiska w Szopienicach. Firma, w której pracował wysyłała za nim listy gończe, sądząc, że to on ukradł samochód. Po dziesięciu dniach milicja przysłała do firmy zdjęcia zwłok, zrobione w lesie.

Na wiadomość, że syn zaginął do Katowic udał się ojciec, aby zasięgnąć informacji. Pokazano mu zdjęcia. Ojciec pod przysięgą stwierdził, że to niewątpliwie jego syn. Przeżył wojnę, walczył z Niemcami, uciekał z niewoli, ale nie zdołał uciec NKWD, które wykonało wyrok na zlecenie miejscowych komunistów.

Informację o bracie sporządziła siostra Lucjana Zbrojkiewicza – ZM

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *